Kocia ciocia
- Synku, natychmiast chodź do mamy! Oglądam się i widzę małego, starawego pudelka truchtającego w kierunku wołającej go pani. Od razu wraca wspomnienie świętego oburzenia, z jakim miałam okazję się zetknąć osobiście, gdy w podobny sposób odezwałam się do któregoś z moich kotów w obecności pewnej znajomej. Ona zawsze miała psy i uważała, że ich obowiązkiem jest znać swoje miejsce w rodzinie, umocowane zdecydowanie poniżej ludzkich współmieszkańców.
Jej psy, jej sprawa - moje koty, moja wola. Z pewnością bez trudu dogadałaby się z jedną panią rzecznik praw dziecka, która na forum publicznym zżymała się nad faktem, iż słowo "adopcja" używane jest również w odniesieniu do zwierząt, a przecież to określenie czynności przygarnięcia powinno być zarezerwowane wyłącznie dla ludzi.
Niektórzy twierdzą, że kocie córcie i psi synkowie to domena osób samotnych i bezdzietnych. Całkowita nieprawda. Znam rodziny wielodzietne, gdzie zwierzęta egzystują na prawach dzieci, zarówno werbalnie jak i faktycznie (w sensie dbania i dogadzania). Jedna z moich koleżanek, posiadaczka dwójki nadzwyczaj udanych dzieciaków i czterech równie udanych, choć nie tak grzecznych kotów twierdzi, że te ostatnie sprawiają mimo wszystko mniej kłopotów i nie przysparzają tylu stresów. Nie zakochują się bowiem bez wzajemności, nie marzą o markowych adidasach lub najnowszym modelu telefonu komórkowego. Nie wracają ze szkoły zubożone o kurtkę ukradzioną im w szatni, ani wzbogacone pokaźnych rozmiarów guzem. No i, jeśli dopisze im zdrowie, zostaną z nią w domu do końca ich życia, w przeciwieństwie do dzieci, które już przebierają nogami w kierunku samodzielności.
Uroczy młody człowiek przywożący mi żwirek z hurtowni sam zdeklarował się jako koci wujek i mam nadzieję, że nawet gdy już postara się o własne potomstwo, nie odwróci się tyłem do moich kotów. Gdy idę z wizytą do Kasi, zaraz po wejściu rozbrzmiewa anons: Chodź tu, Norciu, przyszła twoja ulubiona ciocia. Natychmiast puchnę z dumy i czuję się jak wybranka losu - nie dość, że jestem kocią ciocią, to jeszcze tą najulubieńszą! Podobnie na herbatce u pani Joli: - Michałku, ile razy ci mówiłam, żebyś nie wchodził cioci do torby...
Ech, i o co tu się boczyć? Wiemy przecież dobrze, kto jest dla naszych kotów ciocią czy też wujkiem, a kto tylko zwykłym gościem i znajomym. Nie obdarzymy tym zaszczytnym mianem żadnych osób postronnych albo zwierzętom nieprzychylnych, a nikt, kto je kocha naprawdę, nie będzie miał pretensji o to, że w zakoconym domu funkcjonuje na prawach członka rodziny.
Teraz muszę już kończyć, bo moje dzieci domagają się kolacji. A w całej tej sprawie widzę tylko jeden mankament - nie przysługuje mi becikowe.
Maryla Weiss
KOT 6 - czerwiec 2007
magazyn dla miłośników kotów.