Moje koty i psy
Dział ten zawiera archiwalne artykuły z mojej dawnej strony o kotach. Artykuły napisałam w latach 2002-2003.
W życiu miałam wiele kotów ale niestety opowieść o nich jest raczej historią głupoty i nieodpowiedzialności.
Jest wielu ludzi kompletnie nieodpowiedzialnych i nie powinni brać zwierząt. Ja niestety do nich należałam. Wsparcia rodziny też nie miałam i nikt mnie nie nauczył jak dbać o zwierzaka.
Od zawsze uwielbiałam zwierzęta a w szczególności koty. Jako dziecko znosiłam je do domu. Szybko znikały. Jestem pewna, że rodzice wyrzucali się i tłumaczyli się że: "kotek uciekł". Jak to dziecko, byłam nieodpowiedzialna a rodzina nie specjalnie przejmowała się zwierzętami aby nauczyć mnie odpowiedzialności. Zupełnie nie rozumiałam wtedy dlaczego niektórzy kociarze wyganiają dzieciaki i nie chcą dać im kotka. W dzielnicy, w której mieszkam, było wtedy pełno kotów.
Moim pierwszym kotem, gdy już byłam dorosła, był kotek nazwany Lady. Prawdopodobnie był to kocurek bo niestety znaczył w domu. Kocurka wypuszczałam na ogród i niestety któregoś dnia zginął. Ponad 20 lat później dowiedziałam się, że został wywieziony i wyrzucony przez kogoś z mojej rodziny.
Ta osoba chyba miała wyrzuty sumienia, gdyż przywiozła mi 2 kotki z pracy. Koteczki były u mnie jakiś czas ale niestety zadziałała moja głupota i uleganie wpływom. Babcia uważała, że nie trzyma się w domu 2 kotów, tylko jednego. Tak długo truła i gadała, że w końcu uległam. Ktoś mi powiedział, że odda jedną z kotek na wieś, gdzie będzie jej dobrze. Potem opowiadał mi, że widział tę kotkę i że ma się dobrze. Nie wiem czy to prawda.
Druga koteczka też niestety nie żyła zbyt długo. O sterylizacji kotów w ogóle nie słyszałam, a kotka była wychodząca. Okociła się, miała tylko jednego kociaka - córeczkę, którą nazwałam Gibusia. Niestety kotka po odkarmieniu kociaka zachorowała. Weterynarz powiedział, że jest to brak wapnia. Zarzucał mi, że nie dawałam kotu mleka. Dawałam jej wyznaczone leki i koteczka wyzdrowiała. Niestety pół roku później nastąpił nawrót tej samej choroby (kotka dostawała drgawek, śliniła się, sikała). Tym razem, mimo leczenia, nie wyszła z tego.
Jej córka Gibusia była u mnie kilka lat. Jej życie chyba było bardziej szczęśliwe. Może dlatego że stałam się trochę bardziej odpowiedzialna. Kotka była wychodząca, jak wszystkie moje koty w tamtym czasie. Któreś dnia wróciła do domu powłócząc tylną łapką. Był to niestety piątek. Lecenie kotów w tamtych czasach to niestety była gehenna. W sobotę udałam się do weterynarza, który niestety powiedział, że nic nie może zrobić bez zdjęcia rentgenowskiego. Wówczas były tylko dwa rentgeny dla zwierząt - czynny tylko 1 w Konstancinie. W poniedziałek pojechałam z wyrywającym się kotem do Konstancina. Kolejka ludzi z całej Polski ze zwierzętami po wypadkach z całego tygodnia była gigantyczna. O 14:00 pan zamknął gabinet i tyle. Pamiętam, że zrobił wyjątek dla Cygańskiej rodziny z rannym pieskiem, która przyjechała z drugiego końca kraju. Następnego dnia musiałam iść do pracy dlatego do Konstancina pojechałam na 3 dzień. Tym razem dostałam się do rentgena. Okazało się, że to zwichnięcie stawu biodrowego. Lekarze nastawili staw ale było za późno. Kotka pociągała nogą i konieczna była operacja. Jednak po zabiegu koteczka zaczęła normalnie chodzić.
Raz do roku miała kocięta. Ktoś z rodziny przekonywał mnie, że zawiezie kocięta na wieś, gdzie będą miały dobrze. Znowu mnie okłamał. Po latach przyznał się, że po prostu oddał kocięta jakimś bawiącym się dzieciom. Ktoś inny z rodziny ostrzegł mi, że nie powinnam wierzyć w ten dobry dom na wsi i inaczej załatwić sprawę kociąt. Kolejny miot zaniosłam do lecznicy do uśpienia. Nie było to przyjemne.
W końcu ktoś mi powiedział, że kotkę trzeba wysterylizować. To zakończyło problemy z kociętami. Niestety jakoś dziwnie podziałało na Gibusię. Latem Gibusia praktycznie nie wracała do domu. Nie wiem dlaczego. Gdy ją zawołałam i zabrałam do mieszkania, parę dni pobyła a potem znowu znikała na długo. Może znalazła sobie jakiś inny dom? Jesienią zabrałam Gibusię do domu i tym razem już nie wędrowała. Całą zimę mieszkała w domu, ale na wiosnę znowu wywędrowała. Wydawałam ją na ogrodzie. Przychodziła na zawołanie, mogłam ją pogłaskać. Potem znowu znikała. Jesienią nie udało mi się jej odnaleźć. Jeszcze ok. 5 lat widywałam ją na ogrodach. Wyglądała dobrze. Być może znalazła sobie inny dom gdzie się przeniosła. Początkowo jeszcze przychodziła na zawołanie, później tylko podnosiła głowę, a w końcu przestała mnie poznawać. Kiedyś myślałam, że sterylizacja spowodowała takie zachowanie. Ale to raczej dziwnie. Może raczej ktoś z mojej rodziny ją po prostu wyganiał.
Kolejne koty u nas też nie żyły długo. Kiedyś sąsiadka prosiła mnie o przechowanie kociąt. Większości znalazła domy a jeden u mnie został. Niestety gdy miał kilka miesięcy umarł na panleukopenie (nie przyszło mi do głowy że koty się szczepi).
Jedno z dzieci Gibusi wzięła, namówiona przeze mnie moja rodzina, ale wyraźnie nie mieli serca dla tej koteczki. Troszczyli się o nią, karmili ale właściwie zapewniali jej tylko podstawy. W końcu stwierdzili, że kotka im brudzi w domu i postanowili, że będą ją wypuszczać na ogródek. Wyszła tylko jeden raz i już nie wróciła.
Po tym wszystkim zniechęciłam się do posiadania zwierząt i nie miałam żadnego ok. 10 lat.
Kolejnym kotem był Majkelek, który także był wychodzący i zginął w wieku ok. 2 lat.
Kolejnym jest Filutek, też wychodzący bo niestety brudzi w domu, i żyje do dziś i ma się dobrze. Ma już 10 lat. (wrzesień 2010)
Galeria Michaelka |
|
Michaelek na szafce z książkami |
Jego ulubione miejsce na butach. |
Michaelek na drzewie |
Zaczepia Goblina |
Michaelek niestety zginął w 2000 r. Był niekastrowany, wychodził i pewnego dnia nie wrócił. Galeria Mimbli
|
|
Mimbla z myszką |
Kot w butach |
Mimbla śpi w doniczce |
Mimbla i Filutek |
To są zdjęcia Mimbli i Filutka, gdy byli małymi kotkami. Galeria Filutka
|
|
Filutek |
Filutek i Mimbla |