Sklep Fundacji Canis

 sklep3

Sklep Fundacji Canis, gdzie kupisz upominki, ozdoby, antyki, przedmioty artystyczne, malarstwo, linoryt - cały dochód przeznaczony jest na pomoc dla zwierząt. Kup sobie prezent i wspomóż zwierzaki.

 

 

Fundacja Canis na Allegro

nasze aukcje allegro1

Zapraszamy na nasze aukcje:   Allegro

1% podatku dla zwierząt numer KRS: 0000128172

Upitax new uruchom2

Artykuły o kotach

koty i kotki

Dyshonor czy honor?

- Hela! Hee-leen-kaa! - w ciemnościach nocy niesie się po osiedlu domków jednorodzinnych głos mojej przyjaciółki. Sterczy na tarasie w nocnej koszuli i przywołuje... swoją kotkę, aby wróciła do domu i pozwoliła jej zasnąć w błogim przeświadczeniu, że sytuacja jest pod kontrolą i Heli nie zagraża żadne niebezpieczeństwo.
Dla mnie sytuacja humorystyczna, według niektórych, niestety, obraźliwa dla gatunku ludzkiego. No bo jakże tak, nazwać zwierzę imieniem przeznaczonym dla człowieka. Toż to dyshonor! Dla kogo? Czasem może dla kota lub psa, bo przecież nawet imiona świętych często nosili ludzie, którym daleko było do człowieczeństwa, że o świętości nie wspomnę.
Nie za bardzo potrafię zrozumieć, w czym jest problem. Jeśli nazwiemy psa Maks, Oskar lub Diana, mało komu te imiona kojarzą się z osobami - są obce, cudzoziemskie, nie budzą protestów ani zgorszenia. Jednak pies Karolek czy kotka Zosia - a fe!, nie wypada.
W moim życiu "ochrzciłam" już dziesiątki, a może i setkę kotów, bo przecież nadaję imiona nie tylko tym, które zostają ze mną ale również przeznaczonym do adopcji, nierzadko też kotom znajomych. Kocie imię nieraz zjawia się spontanicznie, gdyż sugeruje je wygląd zwierzaka, a niekiedy trzeba poczekać, aby trochę poznać jego charakter i zachowania.
I co zrobić, jeśli jak ulał pasuje tylko imię z ludzkiego kalendarza?
Gdy przygarnęłam trójkolorową koteczkę z niezwykle surowym, wręcz groźnym spojrzeniem i zasadniczym obliczem, nie miałam wyjścia, musiałam nazwać ją Józka. Wyraz jej oczu tak dalece przypominał marsową minę mojego taty, że nie mogłam się powstrzymać. Oczywiście spytałam o zgodę - sprzeciwu nie było, całkiem odwrotnie, moje uzasadnienie wywołało w Józefie-seniorze spore rozbawienie.
Kiedy kilka lat później biało-rude maleństwo otrzymało imię Wandzia, moja mama Wanda miała tylko jedno zmartwienie: czy aby koteczka, wraz z imieniem, nie odziedziczy po niej słabego zdrowia?
Sąsiadka, z którą często wymieniamy na stopniach klatki schodowej uwagi na temat naszych kocich podopiecznych, zawsze mówi, że ma trzy córeczki - Kasię, Aśkę i Olę. Kasia to piękna, już dorosła dziewczyna, dobroci człowiek. Aśka to czarna jak smoła kotka z działek, a Ola - buraska, podrzutek z sylwestrowej nocy 2004. I komu to przeszkadza? Na pewno nie kotom, na pewno nie Kaśce.
Mam absolutne przekonanie, że wielu ludzi na świecie wolałoby nosić kocie imiona niż te, które nadali im ich rodzice. Czytałam, że w USA nie należy do rzadkości nazwanie dziecka nazwiskiem (nie imieniem!) jakiejś gwiazdy filmowej albo patriotyczne pokaranie go przez wpisanie do metryki w rubryce "imię" słowa Wolność, Niepodległość lub, skromniej, Ekologia.
W Ameryce Południowej jakiś fanatyczny kibic lokalnej drużyny piłkarskiej obciążył swoją nowo narodzoną córkę kilkunastoma imionami z nazwisk wszystkich graczy, nie wyłączając rezerwowych.
Biedne dziecko. Koty, nawet jeśli obdarzymy je ludzkim imieniem, przynajmniej nie muszą się go wstydzić. Jest im absolutnie wszystko jedno, czy wołamy do nich "Guzik" czy też "Wacek". Ważne, po co je wołamy.
Dziś, gdy to piszę, imieniny obchodzą Leon i Matylda. Ludziom i kotom noszącym te imiona życzę wszystkiego najlepszego.
Maryla Weiss

PS
Idę sobie ulicą mojego miasta, pogryzając baton "Pawełek" i popijając go sokiem "Kubuś", mijam amatorski plakacik reklamujący Szkołę Jazdy "Grześ", po czym omiatam nieprzychylnym wzrokiem wielki szyld z napisem Konfekcja Damska "Maryla"... Słowo daję, sto razy bardziej wolałabym, aby moim imieniem obdarzono jakąś przyjemną kociczkę!


KOT 5 - maj 2007
magazyn dla miłośników kotów.

koty kotki

Spoko

Jest takie powiedzenie, ostatnimi czasy nawet nadużywane, które brzmi: "Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni". Bardzo mi ono pasuje, a niekiedy ma moc wręcz czarodziejską. Choćby w tej chwili, gdy próbuję pisać, siedząc na brzeżku krzesła, bo na całym siedzisku za moimi plecami rozwala się jakiś koci osobnik, a Frunia właśnie zamierza odgryźć górną część długopisu śmigającego po kartce papieru. No ale przecież, zgodnie z owym mądrym i na czasie sloganem, z pewnością szlag mnie nie trafi ze złości i niewygody. Mówię sobie: "spoko", spycham okupanta krzesła trochę do tyłu, więc się obraża i zeskakuje, a Fruni sypię garstkę chrupek. Teraz mam chwilę spokoju, gdyż chrupki znęciły resztę towarzystwa, mogę więc kontynuować pisanie.

Jestem osobą punktualną i cenię sobie tę cechę u innych. Sprostowanie: byłam osobą punktualną i staram się nią być w dalszym ciągu, lecz przychodzi mi to z trudem. A im więcej mam kotów, tym częstsze problemy ze zdążaniem na czas.

Dawno temu, w odległej i niemal już zapomnianej epoce dwóch kotów, pracowałam w galerii sztuki. Kot nr 2, o imieniu Józka, za żadne skarby nie chciał mnie przez wiele miesięcy uszczęśliwić położeniem się na moich kolanach. Jakiekolwiek zanęcanie ani też próby siłowe nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Aż tu nagle, kiedy tuż przed wyjściem do pracy kończyłam śniadanie, Józia zległa niespodziewanie i całkiem nieproszona na moich nogach, mrucząc przy tym rozkosznie.

Duduś Wielki

Każdy, kto odwiedza mnie po raz pierwszy, widząc Dudusia wydaje okrzyk zdziwienia i, mam nadzieję, zachwytu. Wprawdzie na dźwięk dzwonka do drzwi Duduś na wszelki wypadek chowa się pod fotel, lecz ciekawość szybko bierze górę nad strachem (przepraszam, chciałam powiedzieć - ostrożnością) i pomalutku spod mebla wypełza coraz większy kawałek Dudusia. Kiedy już kot objawi się w całej okazałości, następuje ów pełen podziwu i zdumienia jęk.
Duduś to gigant. Podejrzewam, że jako mały kociak musiał usłyszeć o moim uwielbieniu dla urody bulterierów i tak pokierował swoim rozwojem, że wyrósł na jedynego w Polsce, a może i na świecie, kota rasy bulterier. Waży prawie dziesięć kilogramów, ma długi pysk i oczy w różowej oprawie, cokolwiek krzywe tylne nogi oraz, to już niezależnie od wymogów rasy, rozkosznego zeza.
Jego waga dotkliwie daje mi się we znaki nocą, ponieważ nie chce zrozumieć, że jest zbyt ciężki, aby spać w poprzek moich nóg. Kiedy próbuję go przesunąć na brzeg łóżka, gryzie mnie przez kołdrę w palce i z uporem maniaka wraca, żeby zaburzać mi krążenie. Ale za to jak grzeje!
Duduś jest ulubieńcem mężczyzn. Ochoczo prezentuje swoje psie zachowania, czym zjednuje ich sobie bez reszty. Kocha aportować zabawkę lub zwykłą kulkę z papieru i jest w tym sporcie niezmordowany. Na nic zdają się próby odwrócenia jego uwagi, bo przecież chciałoby się na przykład wypić z gościem kawę. Nic z tego. Duduś wymusza rzucanie, dopominając się o nie przeraźliwym miauczeniem.
Syjamska krew! Wprawdzie urodził się w przyblokowym ogródku i dzieciństwo spędził pod krzakiem, lecz są świadkowie, jakoby jego tatuś był kotem syjamskim, co potwierdza błękit oczu Dudusia oraz dźwięki, które z siebie wydobywa.

Opiekuna do kota zatrudnię

Jedna z amerykańskich firm oferuje swoim klientom ciekawą usługę - profesjonalną opiekę nad zwierzętami domowymi, których właściciele wyjeżdżają na wakacje lub po prostu brakuje im czasu na zajęcie się pupilem. Pracownicy firmy mogą na przykład nakarmić kota albo wyprowadzić psa na spacer. Zakres świadczonych usług jest jednak dużo bogatszy. Chcesz zapewnić swojemu kotu komfort psychiczny i fizyczny? Zamów dla niego terapię muzyką albo masaż. Jak głosi oferta firmy, muzyka eliminuje stres, uśmierza tęsknotę za opiekunem, leczy z lęku przed uderzeniami pioruna czy innymi przerażającymi dla zwierzęcia dźwiękami. Masaż ma z kolei zbawienny wpływ na układ trawienny zwierzęcia, poprawia krążenie i sprawność ruchową. Ile kosztuje taki luksus? Za półgodzinny masaż trzeba zapłacić 35 dolarów. Ciekawe, czy i w Polsce znaleźliby się chętni, na zapewnienie szczęścia swojemu ulubieńcowi z pomocą wynajętych "nianiek"...
mau



KOT 3 - marzec 2007
magazyn dla miłośników kotów.

czasopisma o kotach

Apaszka z Paryża

Na spotkanie z Martinem umawiałem się trzy razy. Najnowszy termin, 10 listopada, był ostatnim dniem mojego pobytu w Paryżu. Udało się i właśnie usiłuję zaparkować samochód. Dzwoni komórka. To Martin. Jestem spóźniony i czuję się niezręcznie. Nie wiem, kto wymyślił takie wysokie kamienice. Jacyś pracownicy naprawiają windę, więc wdrapuję się na piąte piętro i coraz wyraźniej odczuwam 30. rocznicę tytoniowego uzależnienia.
Dzwonię dwa razy i nasłuchuję kroków. Po paru minutach bezgłośnie otwierają się drzwi, za którymi nikogo nie widzę. Dziwne. Wchodzę powoli, ale czuję na sobie czyjś wzrok. Faktycznie, za drzwiami siedzi mała, przeurocza kotka, trzymająca w pyszczku jakiś sznurek. Po chwili orientuję się, że drugi koniec sznurka przywiązany jest do... klamki drzwi wejściowych.
Piękne kocie oczy wyraźnie mówią, że zamknięcie drzwi należy do mnie. Robię to więc posłusznie ,a kocia dama prowadzi mnie przez długi korytarz. W salonie siedzi młody mężczyzna. Wygodna sofa usłana jest kolorowymi poduszkami , a on ma nogi przykryte ciepłym kocem. Na mój widok uśmiecha się serdecznie. Emanuje od niego radość i wielki spokój.
Już po chwili atmosfera jest taka, jakbyśmy znali się od wielu lat. Przedstawia mi kotkę. Kocia piękność ma na imię Ivette. Doskonale wie, że za chwilę będziemy o niej rozmawiać. Układa się wygodnie na moich kolanach i mrucząc zasypia.
- Ona uratowała mi życie - mówi Martin.

Opowieść Martina

Rok po ukończeniu studiów otrzymałem doskonałą pracę i poznałem świetną dziewczynę, wynajęliśmy dom na przedmieściach Paryża. Byłem szczęściarzem. Dużo czasu spędzałem jednak w pracy, wracałem zwykle około dwudziestej.
Tego dnia nigdy nie zapomnę. Była jesień - pełna deszczu i kolorowych liści. Pozostał mi do przejechania ostatni odcinek drogi, takiej bocznej i mało uczęszczanej - najwyżej 5 kilometrów. Jechałem niezbyt szybko. Zbliżałem się do zakrętu, przed którym powinienem zwolnić. Ale nie byłem w stanie tego zrobić! Moje nogi stały się nagle bezwładne. Krzyknąłem z przerażenia. W panice zapomniałem o ręcznym hamulcu. Manewry kierownicą na śliskiej nawierzchni okazały się bezcelowe. Usłyszałem huk i poczułem silny ból!
Kiedy się ocknąłem, był już dzień. Byłem uwięziony wewnątrz samochodu. W głowie mi szumiało, nóg nadal nie czułem. Znów straciłem przytomność.
Następne przebudzenie było dziwne....Coś szorstkiego i mokrego dotykało grzbietu mojej dłoni. To była Ivette.
Pomimo bólu, uśmiechnąłem się, a ona, gdy tylko zobaczyła, że się ocknąłem, podeszła blisko mojej twarzy. Przytulała się, mruczała, a ja nawet nie mogłem jej pogłaskać. Na moje wołanie o pomoc nikt nie reagował. Ja jednak czułem się bezpieczny. Maleńki kotek wyraźnie mnie uspokajał i pocieszał w tej beznadziejnej sytuacji
Nie wiem, ile czasu razem spędziliśmy.
Pamiętam ,że Ivette kilkakrotnie wychodziła z auta przez wybitą szybę, ale szybko wracała. W końcu przybiegła niosąc w pyszczku coś kolorowego.
Potem pojawili się ludzie, pogotowie i policja. O pobycie w szpitalu nie chcę opowiadać. Od lekarza prowadzącego dowiedziałem się, kto właściwie mnie uratował. Gdy byłem uwięziony we wraku samochodu, Ivette -jak już wspomniałem -często wychodziła. Biegła wtedy do najbliższego gospodarstwa, siadała na progu domu i przeraźliwie miauczała. Z początku mieszkający tam ludzie próbowali ją przeganiać. To był przecież obcy kot. Jednak ona wciąż wracała, jakby chciała coś przekazać, zwrócić na siebie uwagę. Gospodyni myślała nawet , żeby jej wynieść jedzenie bo może jest głodna? I tak też zrobiła. Ten moment nieuwagi oraz uchylone drzwi wykorzystała Ivette. Wbiegła do domu, chwyciła w zęby leżącą apaszkę, po czym zaczęła uciekać. Biegła oczywiście w moim kierunku. Mieszkańcy domu pobiegli za nią, by ją schwytać�i tak mnie odnaleźli. Wszyscy byli przekonani, że to mój kot, więc gdy trafiłem do szpitala, oddano go do schroniska. Podobno była apatyczna i nie chciała jeść. Opiekunowie sądzili, że tęskni za mną.
No cóż! Mój pobyt w szpitalu i rehabilitacja niewiele dały. Kolejne badania potwierdziły diagnozę: stwardnienie rozsiane. Mój bezwład nóg i wypadek były początkiem tej choroby.
Ale wróćmy do mojej Ivette. Gdy tylko opuściłem klinikę, pojechałem do schroniska, by zabrać stamtąd moją przyjaciółkę. Natychmiast mnie poznała.
Wkrótce dowiedziałem się, że kotka uwielbia aportować. Gdy upadnie mi jakiś przedmiot, natychmiast pojawia się moja kocia asystentka i oddaje mi go do ręki. Nauczyła się też otwierać drzwi. Jest nieoceniona.
Do życia na prowincji już nie wróciłem. Za pieniądze otrzymane z ubezpieczenia kupiłem ten apartament w Paryżu. Łatwiej tu jechać lekarzowi i rehabilitantce. Mam piękny taras, na którym urządziłem ogród zimowy. Tak więc Ivette dużo czasu spędza na słońcu. Jest taka radosna! Zrobiłem jej też koci domek. Nie mieszka w nim, ale przechowuje swoje kocie skarby. Można tam znaleźć kolorową apaszkę z której Ivette jest szczególnie dumna. Ja też jestem dumny, że mam Ivette. Żyjemy tak szczęśliwie we dwójkę prawie rok.

- Jak to we dwójkę - przerwałem - mówiłeś, że masz dziewczynę.
Martin uśmiechnął się.
- Parę dni po potwierdzeniu diagnozy, dziewczyna mnie opuściła. Ale przecież opowiedziałem ci historię prawdziwej, bezinteresownej miłości. I chyba tego ode mnie oczekiwałeś?
...Ivette pociągając za sznurek, otworzyła mi drzwi.
Winda już jest sprawna, ale ja zbiegam po schodach spieszę się, żeby opisać niezwykłą przyjaźń człowieka z kotem.

Tekst: Wiesław Tarczyński
foto: Mirosława Tarczyńska

 

KOT 1 - styczeń 2007
magazyn dla miłośników kotów.

Gdy odchodzi człowiek...


"Pokochać człowieka by stać się samotnym
być przy najbliższym
by znaleźć się dalej"

Ks. Jan Twardowski "Pokochać"
(z tomiku "Koty świętej Gertrudy")

Rudego wzięłam z ogłoszenia. Ze zdjęć patrzyły przeraźliwie smutne oczy - była w nich rozpacz i rezygnacja. Po śmierci jego opiekunki rodzina miała różne pomysły odnośnie kota: uśpić, oddać do schroniska albo wiosną wypuścić na działkach. Może to było tylko takie gadanie? Jednak szukali mu domu. Nie wiedziałam, że już wtedy był śmiertelnie chory. Nie walczył, poddał się - przeżył swoją panią zaledwie o trzy miesiące.

Odejście opiekuna jest dla każdego zwierzęcia wielkim przeżyciem, tym tragiczniejszym, im bardziej było związane ze swoim człowiekiem. Ono przecież nie rozumie, co się stało, czuje się opuszczone i niekochane, w jednej chwili traci poczucie bezpieczeństwa i przeraźliwie tęskni. Naturalną koleją rzeczy byłoby, aby opiekę nad osieroconymi czworonogami przejęły osoby najbliższe zmarłym. Z poczucia obowiązku i z szacunku, dla tych, co odeszli. W większości przypadków zapewne tak się właśnie dzieje, ale bywa też inaczej i są zachowania szokujące bezmyślnością, bezdusznością czy wręcz okrucieństwem.

Drobna, prawie cała biała, kotka miała dwanaście lat, gdy po długiej chorobie umarł jej pan. Ludzie, którzy odziedziczyli mieszkanie po swoim dalekim kuzynie, nie próbowali nawet szukać jej nowego lokum - postanowili ją po prostu zagłodzić, zamykając w oddzielnym pokoju! W trzecim tygodniu głodówki jeden z oprawców "pochwalił się" swoim czynem w pracy. Kotkę udało się uratować. Była jednak tak wycieńczona, że nie potrafiła sama jeść. Początkowo odżywiana kroplówkami, potem karmiona strzykawką, niczym koci noworodek, bardzo długo wracała do normalnego stanu. Zwyciężyła ogromna wola życia. Kicia ma od dwóch lat nowy dom, okazała się miłym i uczuciowym kotem. Tylko nadal bardzo boi się obcych...

Nie zawsze jest tak tragicznie, chociaż często spadkobiercy mają problem z "odziedziczonymi" po zmarłych zwierzętami. Radzą sobie zwykle z pozostałym dobytkiem, ale w przypadku żywych istot bywają zadziwiająco nieporadni. Wiosną ubiegłego roku w pustym mieszkaniu, na jednym z wielkich osiedli, pozostało dziesięć kotów, niemłodych, jak ich pani. Nigdy wcześniej nie wychodziły na zewnątrz. Były oczkiem w głowie swojej opiekunki, która niewątpliwie bardzo je kochała i rozpieszczała. Rodzina zmarłej postanowiła oddać wszystkie do schroniska. A one nie przeżyłyby tego, nawet gdyby pobyt miał być tylko tymczasowy. Na szczęście wolontariuszom jednej z fundacji udało się umieścić je w domach zastępczych, a w ciągu kilku miesięcy znaleźć nowe miejsca dla większości z nich.

Czasami zachowania kotów nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Pewna kotka, niegdyś wolno żyjąca i raczej nieprzystępna (żeby nie powiedzieć "dzika"), spędziła kilka lat u starszej pani. Pani dużo chorowała i zamartwiała się przyszłością podopiecznej. W dniu, w którym pojechała do szpitala (gdzie wkrótce zmarła), kotka opuściła dom, by nigdy już do niego nie wrócić. Widywano ją później wśród kotów podwórzowych, dokarmianych przez sąsiadów. Z kolei inny kot zniknął po śmierci opiekuna, by powrócić po roku i zamieszkać z nową rodziną, która kupiła "jego posiadłość" .

Polskie prawo nie zezwala na czynienie zapisów na rzecz zwierząt. Można jednak zabezpieczyć je odpowiednią dyspozycją w testamencie, nakładającą określone obowiązki na spadkobierców. W praktyce nie ma to jednak znaczenia - kto nie chce zaopiekować się zwierzakiem, zawsze znajdzie sposób, by się go pozbyć. Na szczęście są też osoby, które bezinteresownie, z potrzeby serca, pomagają takim niechcianym kotom czy psom. Otoczone troskliwą opieką i miłością zwierzęta po pewnym czasie odnajdują się w nowej rzeczywistości. Mogą cieszyć się jeszcze długo życiem, dostarczając nowym opiekunom wiele radości i wzruszeń.

Magdalena Mrozowska

KOT 2 - styczeń 2007
magazyn dla miłośników kotów.

Serwis Koci Dom powstał z myślą o kotach i zawiera zdjęcia kotów, porady jak opiekować się kotem, różności o kotach. 

Koci Dom - Ważne! Serwis Internetowy Koci Dom nie jest organizacją opieki nad zwierzętami i nie reprezentuje żadnje organizacji!

Koci Dom jest zaprzyjaźniony z Fundacją Canis. Zajrzyj do kącika adopcyjnego Fundacji Canis - może znajdziesz przyjaciela na całe życie.

Jako że Koci Dom nie jest schroniskiem ani organizacją nie ma żadnej możliwości pomocy finansowej, rzeczowej ani przyjmowania zwierząt.

Serwis Koci Dom  prowadzę sama, dlatego też nie mam możliwości zamieszczania ogłoszen o zwierzętach do adopcji.